„Schubert. Romantyczna kompozycja na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy” to kolejny hit Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Ta scena trzyma wysoki poziom od lat. W jaki sposób?
Widownia rozrzucona pod ścianami starej kopalni, kwartet smyczkowy zamknięty w przezroczystym dźwiękoszczelnym pudle. „Schubert. Romantyczna kompozycja na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy” w reżyserii Magdy Szpecht to najnowsza premiera Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego w Wałbrzychu.
Połowa z tytułowej dwunastki to studenci miejscowego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Każdemu z seniorów towarzyszy aktor lub aktorka. Tworzą zrośnięte dziwnymi relacjami pary, jakby podwójne postaci. Dla zawodowych aktorów „Schubert…” to niecodzienne zadanie – są tu właściwie tancerzami wprawionymi w ruch przez Pawła Sakowicza, jednego z najlepszych choreografów młodego pokolenia. Wśród jego poprzednich prac jest (zrealizowany z Izą Szostak) „Balet koparyczny” – powstała w krakowskiej Cricotece próba przełożenia fascynacji awangardystów mechanicznością na taniec… koparki.
Grana w Wałbrzychu przez kwartet miejscowych filharmoników muzyka składa się z oryginalnych utworów Schuberta i nowych kompozycji Wojciecha Blecharza. Sentymentalne fragmenty z dziennika austriackiego kompozytora są kontrowane absurdalnym poczuciem humoru i zwieńczone niespodziewaną egzystencjalną puentą. Spektakl w dramaturgii Szymona Adamczaka to dowcipna opowieść o muzyce, o tym, jak jej słuchamy – i jej wykonywanie staje się spektaklem, a muzycy pełnoprawnymi performerami.
Młodzieńczość i brawura
W ciągu paru miesięcy od premiery do końca sezonu zaplanowano aż 18 przedstawień „Schuberta”. Wałbrzyski spektakl idzie w poprzek obiegowych podziałów, w myśl których nie da się zrobić przedstawienia jednocześnie nowatorskiego i „dla ludzi”. To projekt konceptualny i zarazem wspólnotowy. Taki chyba ma być teatr pod nową dyrekcją Macieja Podstawnego.
Jego pierwszy sezon w Wałbrzychu otworzyła Aneta Groszyńska brawurowym biograficznym show „Zapolska Superstar” według tekstu Jana Czaplińskiego. Niespełnioną pisarkę i aktorkę, znaną dziś głównie z „Moralności pani Dulskiej”, grają tu trzy wykonawczynie. Odbywa się sądowy proces Zapolskiej z nadętym Sienkiewiczem w roli eksperta. Rozpoczynający się próbą samobójczą spektakl nosi podtytuł „Jak przegrywać, żeby wygrać”. Choć Zapolska ponosi klęskę, za parę dekad jej emancypacyjne ideały staną się głównym nurtem.
Podstawny, jeden z młodszych wykładowców Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, ściąga do Wałbrzycha kolejne pokolenie reżyserów – w tym swoich studentów. Oprócz Szpecht zalicza się do nich Jakub Skrzywanek, który „Cynkowych chłopców” Swietłany Aleksijewicz przełożył na militarną rewię jak z festiwalu w Kołobrzegu. Reportaż o radzieckiej wojnie w Afganistanie przeplata polskimi pieśniami wojskowymi. Spektakl ma młodzieńczo radykalny, pacyfistyczny wydźwięk – wojna to brutalna groteska, idiotyczny wybryk.
Tu dostajesz pierwszą szansę
Rzadko się zdarza, by teatr w małym ośrodku na uboczu tak długo trzymał formę. Wiele scen w małych miastach ma dobre momenty, rozbłyski na jeden-dwa sezony. Ale Wałbrzych jest ważnym punktem odniesienia dla teatralnej Polski od ponad 12 lat. Miewał głośne sezony i chwile zastoju, ale nigdy nie spadł poniżej pierwszej ligi. Dziś znów jest na fali wznoszącej.
Współczesny mit teatralnego Wałbrzycha zaczął się od dyrekcji artystycznej Piotra Kruszczyńskiego (2002–08). Wtedy debiutował tu dzisiejszy dyrektor krakowskiego Starego Teatru Jan Klata – „Rewizorem” Gogola przeniesionym w realia gierkowskiej przemysłowej prowincji.
To Kruszczyński wystawił „Piaskownicę”. To była pierwsza „duża” inscenizacja sztuki Michała Walczaka – dziś popularnego dramaturga i twórcy kultowego warszawskiego kabaretu Pożar w Burdelu. Walczak poszedł później za wschodzącą modą na lokalność w teatrze – napisał dla Kruszczyńskiego „Kopalnię” o mitologii pogórniczego miasta. To z tym spektaklem wałbrzyski teatr zaczął jeździć za granicę. Również u Kruszyńskiego jeden ze swoich pierwszych spektakli – „Lot nad kukułczym gniazdem” – zrealizowała Maja Kleczewska.
Za dyrekcji dramaturga Sebastiana Majewskiego (2008-12, dziś szef łódzkiego Jaracza) wałbrzyski teatr stał się laboratorium nowych scenicznych języków i miejscem z najmocniejszym na polskich scenach politycznym przekazem. Powstały tu głośne przedstawienia duetu Strzępka – Demirski, m.in. „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”. Obyło się bez nazwisk, ale twórcy jasno dawali do zrozumienia, że akcja spektaklu toczy się na pogrzebie Andrzeja Wajdy, postać reprezentująca Kazimierza Kutza – i szerzej, elity kulturalne III RP – lizała zaś buty Leszka Balcerowicza.
12 lat bez porażki
Innymi próbami robienia teatru politycznego były eseistyczne spektakle Bartka Frąckowiaka i Weroniki Szczawińskiej. Np. w „W pustyni i w puszczy. Z Sienkiewicza i innych” artyści przyglądali się przedwojennym polskim snom o mocarstwowości i koloniach. Pokazali próby spojrzenia poza horyzont nadwiślańskiego inteligenta: Moskwa, Berlin, Paryż. W Wałbrzychu Majewskiego rozbrajano też popkulturę – Krzysztof Garbaczewski zrobił odjechaną wariację na temat „Gwiezdnych wojen”, Natalia Korczakowska wzięła na warsztat kultową „Dynastię”.
Kontynuację miał nurt lokalny – wałbrzyskie historie eksplorował także Piotr Ratajczak, dyrektor w latach 2013-15, następca Majewskiego i poprzednik Podstawnego. Pracę wszystkich tych dyrektorów artystycznych nadzorowała ta sama dyrektor naczelna Danuta Marosz. Czy w Wałbrzychu mają przepis na sukces instytucji o stosunkowo niewielkim budżecie? Obowiązki są tu raczej ściśle podzielone między menedżerkę i jej zastępców, którym powierzono sprawy artystyczne. Niewielki, zaangażowany i utalentowany zespół aktorski pracuje intensywnie i z jednej produkcji wchodzi wprost w kolejną. Nigdy nie brakowało tu odwagi i otwartości na nowych, nieznanych dotąd artystów.
Czy przez tę dekadę z okładem zmieniło się miasto? Kopalnia – na pewno. Pięć lat przed premierą „Schuberta” w zrujnowanym zakładzie grał na żywo rockowy zespół Natural Born Chillers, a Andrzej Kłak, prychając i wykonując brutalną, fizyczną choreografię, wcielał się w tytułowego bohatera „Łyska z pokładu Idy” w nagradzanym spektaklu Radosława Rychcika. Dziś aktorzy-tancerze Szpecht grają w sali pachnącej świeżym remontem za unijne środki, a americano w kawiarni obok kosztuje 9 zł. Tyle co pół promocyjnego biletu do wałbrzyskiego teatru.