Oglądanie teatru w czasach online wygląda następująco : mieszkasz w bloku, pod Tobą słychać szum odkurzacza, hałas jeżdżącej windy, obok zza ściany matka ogląda w telewizorze galę kabaretową za głośno. Próbujesz się jednak skupić i odciąć w stylu mindfullness, wpłacasz odliczoną kwotę za streaming, dostajesz linka i za chwilę przenosisz się do tej przestrzeni, o której Witkacy pisał, że tylko wtedy ma sens, kiedy człowiek zapomina w niej o własnym bólu egzystencjalnym.
Próbujesz więc zapomnieć. Czasem to się udaje lepiej, czasem mniej. I tu, w przestrzeni wirtualnej jeszcze bardziej jest to zależne od siły i charyzmy aktora. To trochę tak jak w czasie przejścia z epoki kina niemego na kino dźwiękowe. Wielu aktorów, będących wcześniej gwiazdami o przerysowanych pozach i przesadnej gestykulacji, okazało się kiepskimi, kiedy dochodził jeszcze głos i interpretacja tekstu. Inni dodali nową jakość i ich gwiazda zalśniła jeszcze mocniej, przykładem była Greta Garbo. Teraz streamingowe aktorstwo, jak je nazywam, wydobywa nową prawdę z aktorów, ich moc i siłę skupienia na sobie uwagi, mimo nieobecności live. Wiadomo, że reżyser i pozostali realizatorzy mogą to podbić odpowiednimi efektami, muzyką, pomysłami już nie teatralnymi, ale filmowymi. Arsenał środków jest bogaty. I właśnie w najnowszej premierze wałbrzyskiego teatru „Pani Bovary”, zostało to wszystko wykorzystane. W tej realizacji, były dyrektor wałbrzyskiego teatru Maciej Podstawny postawił na różnorodność środków. Zdjęcia powstały zarówno we wnętrzach teatralnych, takich, których nie znamy na co dzień, wąskich przejściach, małych salkach, przy lustrach, np. kameralna scena zagadywania inspicjentki przez główną bohaterkę.
„Czy jest pani szczęśliwa? – aktorka wychodzi nagle z roli i okazuje zwykłą, ludzką sympatię, nawet empatię, tak jakby jej „trup” zmartwychwstał i chciał ostrzec innych przed zaniedbaniem filozoficznej wiwisekcji własnego wnętrza. Tak jakby chciała powiedzieć „dla mnie już za późno, ale może panią spróbuję ocalić.” Bardzo wrażliwą i wielowymiarową postać stworzyła…., jak na debiutantkę, zajmującą się dotąd choreografią. Z resztą powtarza jak mantrę „ gram panią Bovary, choć nie powinnam”, jakby zdając sobie sprawę, że jest za młoda, za mało w niej bólu egzystencjalnego, zgorzknienia, doświadczeń życiowych. Tym bardziej należą jej się oklaski, których „streamingowy” aktor nie usłyszy od swoich widzów, może ich tylko zakląć, zahipnotyzować przy ekranie. I to na pewno udało się w tym spektaklu. Chodzimy za madame Bovary jak duchy, snujemy się za jej opętanym tańcem na tle ponurych, górskich kamieniołomów, odczuwamy jej dryfowanie nad przepaścią, kolejne rozczarowania miłością, życiem, w końcu rozpacz i pragnienie śmierci. To wszystko udało się jej zapisać na młodej, świeżej twarzy o błyszczących oczach.
„Czy chcesz się przytulić? – nie wiemy, czy żebrze o chwilę czułości od przypadkowego widza czy niczym zjawa chce odkupić swoją winę, zdradę i zostawienie dziecka. Flaubert mówił, że „Madame Bovary to ja”, ale w realizacji Macieja Podstawnego chciałoby się dodać, że „Madame Bovary to każdy z nas.”, samotny w swoim bólu i lęku. Nie mogę się już doczekać ujrzenia tej sztuki w normalnych warunkach, na scenie, doświadczyć tej intymności i anatomii melancholii kobiety, rozczarowanej małżeńską nudą i spragnionej jeszcze czegoś więcej…Tym bardziej, że z jej rozbuchanym romantyzmem, seksualnością i potrzebami, wykraczającymi poza te oczekiwane przez społeczeństwo, wpisuje się ona w ostatnie protesty kobiet, ich pragnienie autonomii i niezależności. Symbolizuje to scena, w której ubrana w koronkowe gorsety wygłasza monolog na tle ołtarzyka z figurek Matki Boskiej, tak jakby wciąż nie mogła pogodzić w sobie sacrum i profanum.
Ta świętość bywa czasem dla niej bardziej krępująca od gorsetu.
Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
8 stycznia 2021