O tym, iż Teatr Dramatyczny im. Szaniawskiego w Wałbrzychu należy do czołówki scen, wyznaczających standardy jakości w naszym kraju, nikomu chyba przypominać nie trzeba. Wielkie było jednak moje zaskoczenie, gdy z dozą sceptycyzmu wybrałem się na spektakl „Na Boga!” autorstwa Jarosława Murawskiego, w reżyserii Marcina Libra, ponieważ jak się okazało przedstawienie nie tylko utrzymuje poziom wypracowany na przestrzeni ostatnich trzynastu lat przez ów teatr, ale ośmieliłbym się rzec nawet, że podnosi poprzeczkę na tyle wysoko, że niemal wymyka się ono poza skalę porównawczą, jaką dotąd dysponowałem usiłując recenzować poczynania tego przybytku.

Streszczanie historii, stanowiącej podstawę tekstu Murawskiego niejako mija się z celem, gdyż sama fabuła, wydaje się jedynie pretekstem do wyrażenia stanowiska w sprawie (obronie?) pewnych uniwersalnych wartości. Tak, zdaję sobie sprawę jak patetycznie może brzmieć to sformułowanie, jednakże moim zdaniem takie określenie jest w zupełności uzasadnione, gdyż patos pełni w tym przedstawieniu funkcję nadrzędną. Nie jest to jednak patos o zabarwieniu pejoratywnym, a wręcz przeciwnie – jego esencja, podszyta sporą dozą ironii, funkcjonuje tu jak szkielet, na którym opiera się cała dramatyczna konstrukcja przedstawienia. Problematyka spektaklu bazuje na rozszczepieniu pomiędzy ideą Boga, a systemem religijnym – rozszczepieniu, które we współczesnym polskim społeczeństwie, w sposób nader jaskrawy przebija się na pierwszy plan w emocjonalnie niezrównoważonym dyskursie pomiędzy obozem „tych dobrych” (tu: katolików), a oddziałem „tych złych” (tu: cała reszta „dewiantów” i „odszczepieńców”). Idea spektaklu bardzo wyraźnie koresponduje z nietzscheańskim „Gott ist tot” i stanowi próbę reanimacji Boga zamkniętego w sarkofagu wypaczonych przez instytucję kościoła wartości etycznych. Sztuka stanowi zdecydowaną, a przy tym – co jest jej ogromną zaletą – wyjątkowo subtelną w swoim przekazie krytykę hipokryzyjnego funkcjonowania społeczności katolickiej, która zamienia cenne moralne koncepty w ideologię i używa ich do siania fermentu, nietolerancji oraz nienawiści poprzez szczucie człowieka na człowieka. Marcin Liber, komponując swoje przedstawienie, wykazał się niezwykle wysoką inteligencją emocjonalną, dzięki czemu pomimo bardzo surowej oceny środowiska rzymskokatolickiego uniknął obrazy tzw. „uczuć religijnych”, co stanowi nieoceniony atut tego artystycznego komentarza. „Wy nie potrzebujecie Boga. Wy potrzebujecie religii.” – mówi Stwórca (fenomenalnie kreowany przez Włodzimierza Dyłę) do wiszących na krzyżach Polaków, zafiksowanych na punkcie swojego nacjonalistycznego mesjanizmu. Przytoczony cytat jest częścią niezwykle poruszającej sceny, kiedy to obudzony z „klinicznej śmierci” Bóg, w akcie protestu przeciwko rozdeptanym wartościom i własnemu splugawieniu przez polskie społeczeństwo skupione wokół kościoła decyduje się na gest, którego żaden widz się nie spodziewa.

Wyrazy uznania należą się również dramaturgii, której sprawcą był w tym przedstawieniu Michał Pabian, bardzo dobrze odnajdujący się wśród pięknej, trzynastozgłoskowej, ale w żadnym momencie nieanachronicznej frazy Murawskiego. Takie zestawienie socjologicznej, literackiej i oczywiście teatralnej wrażliwości twórców dało w efekcie bardzo dobry (jeżeli nie wybitny) spektakl, stanowiący obowiązkową pozycję zarówno dla wszystkich miłośników sztuki Melpomeny, jak i każdego, dla kogo teraźniejszość i przyszłość narodu polskiego nie są obojętne.

Vita theatrorum
http://vitatheatrorum.wordpress.com/
maj 2013