Jedźcie do Wałbrzycha na „Babę-Dziwo”. Koniecznie! Dominika Knapik reżyseruje tam tekst Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i zachwyca precyzją inscenizacji i klarownością wizji. Sam tekst dziś znów brzmi niepokojąco aktualnie.
Aż trudno uwierzyć, że prapremierę „Baba-Dziwo” miała w 1938 roku, na długie dekady zanim swoje dystopijne wizje odebrania kobietom praw i głosu opisały Margaret Atwood w „Opowieści podręcznej” czy – ostatnio – Christina Dalcher w „Vox”. Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w tej przenikliwej diagnozie świata stojącego u progu totalitaryzmów zdecydowanie bliżej do wisielczego, podszytego rozpaczą humoru Witkacego z „Onych” niż do własnej miłosnej poezji, z którą jest najczęściej kojarzona.
Jednocześnie to, jak bardzo aktualnie brzmi ten tekst, budzi dreszcz niepokoju. Oto jesteśmy w Prawii, państwie rządzonym przez konserwatywną dyktaturę Validy Vrany (wspaniała Irena Wójcik), która wprowadza kolejne ograniczenia wolności kobiet. Kariera zawodowa jest tu źle widziana, te, które rodzą dzieci, będą nagradzane przywilejami, pozostałe muszą się liczyć z sankcjami, a niezamężne trafią do specjalnych ośrodków, w których – niczym w faszystowskich Lebensbornach – będą zapładniane w ramach rządowego programu hodowli nowych obywateli. Przeciwko dekretom Yrany buntują się chemiczka Petronika (Sara Celler-Jezierska) i jej siostra, młodziutka tancerka Ninika (Dorota Furmaniuk). Jednak Valida opanowała inwigilację i kontrolę nad obywatelami do perfekcji -jej oku nic nie umknie. Sytuacja jest beznadziejna – nawet przewrót w państwie nie zmieni sytuacji kobiet. Po Wanię, skompromitowanej dyktatorce, będą mogli sięgać po nią wyłącznie mężczyźni.
Dramat Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej doczekał się ostatnio dwóch wystawień. W poznańskim Teatrze Nowym wyreżyserowała „Babę-Dziwo” Maria Kwiecień, przenosząc akcję sztuki do współczesnej malarskiej pracowni. W Wałbrzychu Dominika Knapik jest wierniejsza autorce i historycznemu kontekstowi utworu. Wcale nie zmniejsza to jego siły rażenia, choć na pozór reżyserka robi wszystko, żeby taki właśnie efekt uzyskać – wychładzając emocje, ujmując dramatyzmu sytuacjom. Wraz z dramaturgiem Tomaszem Jękotem czyści tekst ze zbędnych elementów, pobocznych postaci. Ze scenografką Karoliną Mazur buduje ascetyczną, czarną, pudełkową przestrzeń, w której pojawia się dosłownie kilka rekwizytów. Wszystko to przypomina wnętrze magicznej walizki prestidigitatora. Przy tym założeniu przestaje nas dziwić, że nawet krzesła są tu niewidzialne, a radiowy mikrofon łączy dźwięk z niepokojącym obrazem. Przed nami rozgrywa się Witkacowski z ducha teatr czystej formy, mocno osadzony w klimacie lat 30. ubiegłego wieku.
U Knapik, która weszła do teatru jako choreografka, niemal wszystko rozgrywa się w ruchu, pozie, geście, w idącym w ślad za nim ironicznym nawiasie. Ten teatr korzysta pełnymi garściami z estetyki międzywojnia – z kostiumów, filmowych melodramatów, obyczajowych mód, seansów spirytystycznych, magii radia. Jednocześnie trudno tu odnaleźć budzący nostalgię klimat retro – taśma filmowa w tym starym kinie uparcie się rwie, a melodramatyczny pocałunek zacina się w kadrze.
Knapik i Jękot, z jednej strony zacieśniając teatralną przestrzeń, sprawiają, że schemat mieszczańskiego dramatu, od którego odbija się Jasnorzewska, staje się jeszcze bardziej duszny, z drugiej – rozsadzają go wizyjnymi scenami, jak ta, w której chemiczka Petronika staje się współczesnym wcieleniem wiedźmy, czyli tej, która wie, która ma w sobie szczególną mądrość, pozwalającą mieszać w kotle pachnące trucizny i odtrutki na nie, ale też widzieć w panowaniu Validy epizod w historii ludzkości, o ryle groźny, że dający podstawy dla kolejnych dyktatur; czy inna, w której bohaterowie dramatu wywołując duchy, sięgają po poezję, która z kraju ogarniętego dyktaturą została wyeksmitowana.»