Wałbrzyska inscenizacja ma długą datę ważności i nie przeterminuje się wraz z (oby jak najszybszym!) zakończeniem protestu – o spektaklu "O dobru" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu pisze Karolina Wycisk z Nowej Siły Krytycznej.

Do repertuaru Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu weszła wreszcie długo oczekiwana (i odkładana) propozycja najbardziej rozpoznawalnego duetu teatralnego w Polsce – Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Wyprawę do Wałbrzycha polecam zarówno fanom skandalizującego (według niektórych) tandemu, jak i spragnionym dobrej, teatralnej roboty.

W wypadku tego spektaklu nie można zapomnieć o kulisach jego powstawania: protest środowiska w sprawie komercjalizacji teatrów to jeden z powodów przesunięcia premiery. Aktorzy – Filip Perkowski, Andrzej Kłak – byli zaangażowani w sprawę zbierania podpisów pod listem środowiska teatralnego "Teatr nie jest produktem/Widz nie jest klientem". Strzępka i Demirski w (bijących teraz rekordy popularności na youtube) audycjach radiowych, wywiadach i na portalach internetowych bardziej lub mniej skandalicznie reprezentowali protestujących. Przez to właśnie premiera doszła do skutku z widocznym opóźnieniem. W odpowiedzi na polityczną aktualność, przedstawienie nabrało bardziej autotematycznego charakteru. Uprzedzając niepokoje przeciwników doraźnych politycznych fars – wałbrzyska inscenizacja ma długą datę ważności i nie przeterminuje się wraz z (oby jak najszybszym!) zakończeniem protestu.

"O dobru" przypomina postmodernistyczny kolaż. Składają się na niego znane, chociaż nie tylko rodzime, historie medialnych prowokacji, sukcesów i porażek. To zarazem pełna (auto)ironii opowieść o tych, którym się udało, ale za sukces zapłacili wysoką cenę. Przedstawienie zaczyna się dwukrotnie: najpierw ucharakteryzowana na Amy Winehouse Agnieszka Kwietniewska ze łzami w oczach oświadcza, że po wielu negocjacjach z dyrekcją i szanownym duetem, aktorzy zbuntowali się i sami wpisali przedstawienie do repertuaru, bo przecież trzeba grać i zarabiać. Doza uszczypliwej ironii jest tu zupełnie na miejscu. Po dość żałosnej (w przekonaniu aktorów) scenie, wychodzą po kwiaty i oklaski. Wszyscy zgodnie przyznają, że tym razem się nie powiodło. Zespół, który nagradzany był na najważniejszych festiwalach, stać na dużo więcej, ale potrzebuje otuchy, przytulenia się z publicznością, które zresztą zaraz nastąpi. Dopiero zachęcony wsparciem ze strony rozbawionej widowni, może spróbować raz jeszcze. I odetchnąć z ulgą. Wyszło bardzo dobrze.

Sceniczne perypetie opatrzone są dość wygodną ramą narracyjną, jaką jest zbiorowy seans terapeutyczny. Napisy wyświetlane na ścianie informują o miejscu i czasie wydarzeń: jest rok 2016 lub 1973, odpowiednio SZPITAL lub WASZYNGTON. Rys historyczny: sytuacja po przewrocie, po uchwaleniu nowej konstytucji i w obliczu nowych wyzwań zmienionej rzeczywistości; miejsce: Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej; okoliczności: terapia grupowa ludzi, którzy mają problem z odnalezieniem się w nowych, egalitarnych warunkach życiowych po transformacji; uczestnicy: Gosia (Małgorzata Białek), Andżela (Angelika Cegielska), Kwiecia (Agnieszka Kwietniewska), Roza (Rozalia Mierzicka), Mirka (Mirosława Żak), wspomniani już (Andrzej) Kłak i Filip (Perkowski).

Paweł Demirski stworzył, jak sam mówi, "delikatną, letnią narrację", w której łączą się osobiste historie aktorów i autentycznych postaci ze świata mediów lub polityki. Wśród pacjentów są rozpoznawalne postaci-ikony naszych czasów: piosenkarka Amy Winehouse (depresyjna lub porywcza znakomita Agnieszka Kwietniewska), dziennikarze z afery Watergate, Bob Woodward i Carl Bernstein (Andrzej Kłak i Filip Perkowski to świetna reprezentacja męskiej części wałbrzyskiego zespołu) oraz pani polityk z fryzurą a’la Julia Tymoszenko (stanowcza i szydercza Mirosława Żak). Sceniczne tożsamości to tylko pretekst do zabawy konwencjami. Aktorzy "wcielają się" z pasją i emocjonalnym zaangażowaniem, żeby zaraz wycofać się ze scenariusza, przejść na "ty" lub właśnie pozorować osobisty ton monologów. (Nie można uwierzyć w szczerość ich zamiarów, bo, jak mówi Kłak, "życie prawdziwe jest gdzie indziej umówmy się").

Spektakl w założeniu sezonu "wolimy wolimy" Teatru Dramatycznego gatunkowo miał być rewią. Z koncepcji wydarzenia rozrywkowego, jakim jest rewia kabaretowa, zostały krótkie występy, chociaż w niezupełnie komediowej konwencji. Odgrywane przez pacjentów epizody przedstawiają prawdopodobne lub prawdziwe zdarzenia: samobójstwo niepełnoletniej ofiary znęcania się bardziej zamożnych rówieśników w szkolnej stołówce pod Poznaniem; ostatni koncert Amy Winehouse w Belgradzie z czerwca ubiegłego roku; historię dziennikarzy z "Washington Post", która jest mieszanką prawdy, fikcji i narosłej legendy jak z filmu "Wszyscy ludzie prezydenta". W skrócie: niesprawiedliwość i bieda, uzależnienie i psychiczne załamanie, choroba i niespełnione ambicje. Pod szyldem grupowej terapii wszystkie te wątki traktowane są na pół serio, ale momentami wyczuwa się buntowniczą atmosferę. Mówi się o tym, że "zaostrzony ołówek to może być śmiertelna broń", są dowody na powodzenie dziennikarskich akcji takich jak ta z 1973, dlaczego więc nie wierzyć w sukces protestu ludzi teatru. Niestety, jak w przypadku scenicznych losów Woodwarda i Bernsteina (opuszczony przez fanów Woodward umiera w szpitalu na raka, Bernstein wpada w alkoholizm), zawsze trzeba liczyć się z negatywnymi konsekwencjami poświęcenia się sprawie. Udało się, ale w zamian za coś. "Psychiczne koszta na przyszłość" ponosi też laureatka platynowych płyt Amy Winehouse, której nikt w trakcie ostatniego europejskiego tournée nie powiedział, żeby przerwała trasę, bo się wykończy, a sama nie potrafiła podjąć takiej decyzji (Sony Music Entertainment reprezentuje nieubłagana Mirosława Żak).

Prowadząca terapię Andżela wpaja pacjentom zasadę: "trzeba się nauczyć coś móc chcieć żądać poprosić", skończyć z tą "antyroszczeniową" postawą i zacząć domagać się zainteresowania ze strony innych. Proponuje ćwiczenie: czy znajdzie się chętny (znajduje się – znowu wśród publiczności), kto zrobi jajecznicę dla koleżanki Mirki, żeby wreszcie mogła od kogoś czegoś wymagać, i tak żeby starczyło nie tylko dla niej, ale dla wszystkich. Odeszły czasy bohaterskiej i egoistycznej samodzielności, od dzisiaj przepisem na sukces jest wspólne działanie, dla obustronnych korzyści: ktoś okaże swoją serdeczność, ktoś inny po prostu zje ciepłą zupę lub jajecznicę. Jednak spektakle duetu Strzępka&Demirski nigdy nie bazują na prostej regule a+b=c, w takim równaniu zawsze kryje się pewna forma narzuconej opresji. Podobnie jest w tym przypadku. Pacjenci ośrodka powtarzają scenki do momentu, kiedy prowadząca uzna, że są wystarczająco "o dobru". Jak się okazuje, nawet taka wartość jak dobro, panujące w porewolucyjnych czasach równości, jest mechanizmem władzy.

W niewielkiej przestrzeni Sceny Kameralnej zmieścił się znacznych rozmiarów szkielet pradawnego zwierzęcia, najpewniej dinozaura (kolejny zadziwiający pomysł Michała Korchowca). Po co? Wspólnotowy charakter terapii jest przecież najważniejszy, a gdzie szukać jego źródła jak nie w zachowaniach naszych przodków. Zamiast tyle debatować i/lub przeliczać potencjalne zyski i straty, lepiej zaśpiewać pełnym głosem hymn kibiców Liverpoolu "You’ll Never Walk Alone" (kolejny humorystyczny, ale mocny akcent społecznej jedności) i razem wziąć się do roboty. Nawet jeśli cel wydaje się nieosiągalny, a idea wspólnoty – prehistoryczna.

Jak mawiał rewolucjonista w świecie medialnych technologii Steve Jobs: "to ludzie wystarczająco szaleni, by sądzić, że mogą zmienić świat, są tymi, którzy go zmieniają". Tacy ludzie znaleźli się w Wałbrzychu. Strzępka i Demirski w swoich spektaklach i poprzez zaangażowanie związane z działalnością okołoteatralną, zmieniają najpierw rzeczywistość lokalną (na marginesie z życia teatru: podczas przygotowywania spektaklu powstał związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza), by w końcu poruszyć mocne fundamenty gmachów publicznych instytucji. Wszyscy, jak sądzę, wolimy mówić "o dobru" niż o tym, co się nie udaje. Zresztą, jak głosi teatralny afisz, przedstawienie dedykowane jest ludziom dobrej woli.

Spektakl kończy się nietypowo, na świeżym powietrzu, przed teatrem i przy ognisku. Z muzycznym lejtmotywem wieczoru, pieśnią kibiców na ustach:

Walk on, walk on, with hope in your heart,
And you`ll never walk alone…
You`ll never walk alone.

Dla tych, którzy nie poczuli energii społecznego działania, zawsze pozostaje chwila (wspólnej) zadumy w blasku płomieni trzaskającego ogniska.

 

Karolina Wycisk
Nowa Siła Krytyczna
12-05-2012