Na pewno warto obejrzeć i przekonać się, jakie inspiracje można czerpać ze spotkania z "Zemstą" w dzisiejszych czasach – o "Zemście" w reż. Weroniki Szczawińskiej i "Madonnie" w reż. Iwo Vedrala w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu pisze Sebastian Krysiak z Nowej Siły Krytycznej.
Premiera "Zemsty" w 1964 roku w reżyserii Bronisława Orlicza zainaugurowała działalność Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Na czterdzieste piąte urodziny teatr na nowo prezentuje komedię Fredry. W dwóch wersjach: opartą na klasycznym tekście, wyreżyserowaną przez Weronikę Szczawińską i inspirowaną komedią Fredry "Madonnę" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk w reżyserii Iwa Vedrala. Teatr zadaje pytanie: jak dzisiaj "Zemstę", operującą archaicznym językiem i komizmem, ugryźć? Co zrobić, by i dziś była atrakcyjna teatralnie? Obydwie premiery inaugurują dodatkowo cykl "znamy znamy". W jego ramach na scenę wałbrzyskiego teatru trafią znane, obecne w świadomości widzów, często z pozoru nieteatralne teksty – właśnie od owej nieszczęsnej "Zemsty", przez "Czterech pancernych i psa", "Łyska z pokładu Idy", czy "W pustyni i w puszczy".
Wracając do "Zemsty", głównym pytaniem jest: jak wystawiać ją w dzisiejszych czasach? Przeniesienie na scenę tak znanego tekstu, szczególnie, jeśli jest to szkolna lektura, niesie ze sobą duże ryzyko. W razie niezgodności spektaklu z oryginałem, oskarżenia o artystyczną samowolkę i wyrżnięcie w pień myśli przewodniej adaptowanego tekstu wyrosną jak grzyby po deszczu. "Gdzie tu Fredro/Czechow/Sienkiewicz (niepotrzebne skreślić, ewentualnie dopisać własne propozycje)?", zapyta ktoś i to nie tylko w prywatnych rozmowach, ale w recenzjach. Niby konflikt to nienowy, a jednak skutecznie spychany na dalszy plan. Wałbrzyski teatr postanowił o tym porozmawiać i to od razu w dwóch odsłonach.
Spektakl Weroniki Szczawińskiej otwiera kilkuminutowe streszczenie "Zemsty", kalka szkolnych akademii ku czci. Tuż po niej, kurtyna opada. Gdy znów się podniesie, odsłoni nowoczesną, skąpaną w czerni, bieli i stali, laboratoryjną wręcz scenografię. "Zemsta" rozpoczyna się po raz drugi.
Szczawińska łączy fredrowskie frazy z dopisanymi przez siebie fragmentami. Spektakl można rozpatrywać w trzech płaszczyznach. Pierwsza rozważa, czy "Zemsta" dziś jest odbierana tak, jak kiedyś, czy komedia Fredry ma jeszcze jakikolwiek potencjał sceniczny. W laboratoryjnej scenerii Szczawińska ogląda jak pod lupą najważniejsze elementy oryginalnej "Zemsty". Przygląda się postaciom, frazom, szuka błysku geniuszu, który każe nam w tekście dostrzec system edukacji, bawi się konwencjami, komizmem. Nie bez ironii. Rejent zabawnie monologuje o średniówce, ton jego wypowiedzi przywodzi na myśl sławne "Słowacki wielkim poetą był!" z "Ferdydurke", bohaterowie zastępują miłosne wyznania pokracznymi gestami (wszystko to podkreśla świetnie zaprojektowany program do spektaklu). "Zemsta" to dziś ramota, zmienił się humor, zmieniły się obyczaje, zmienił się język, nie można jej ciekawie wystawić opierając się tylko na fredrowskim tekście – wydaje się konkludować Szczawińska. Wyciąga z "Zemsty" sytuacje komiczne z punktu widzenia dzisiejszego odbiorcy, dodatkowo podkreślając lata świetlne, jakie dzielą tekst Fredry od "Zemsty" A.D. 2009 sceną okraszoną rubasznym humorem.
Drugim spektrum, w jakim można rozpatrywać spektakl są dywagacje, co właściwie w teatrze jest przedmiotem, a co podmiotem. Czy to aktor ma służyć tekstowi, czy tekst aktorowi? W szale ponownego wystawiania "Zemsty", bohaterowie z tekstem w ręku strofują siebie nawzajem. Trzymany w dłoniach egzemplarz komedii Fredry nadaje wydarzeniom na scenie dyktatorski, zarazem śmieszny i straszny ton; tekst nadzoruje, drutem kolczastym spina aktorów, wymusza konkretne reakcje, ogranicza wolność twórczą. Aktorzy naśladują maniery sceniczne odtwórców głównych ról w poprzednich realizacjach utworu Fredry, zarówno scenicznych, jak i filmowych, wyraźnie wskazują, że nie mogą być z nimi porównywani, gdyż opowiadają klasyczną historię na swój własny sposób. W jednej z najważniejszych scen całego spektaklu, bohaterowie mówią o stojącym na podeście niczym posąg Włodzimierzu Dyle: "To kiedyś był aktor". W tym kontekście "Zemsta" ma siłę manifestu wolności twórczej. Przypomina dyletantom, że teatr jest autonomiczny wobec innych dziedzin sztuki, nieważne czy to literatura, czy film i nikt nie ma prawa próbować tego zmienić.
Trzecią płaszczyzną spektaklu jest sam tekst Fredry. Historia konfliktu Cześnika i Rejenta dzieje się na scenie wbrew wszelkim przeciwnościom, zabiegom reżyserki, wbrew scenografii, która zrazi konserwatywnych wielbicieli "Zemsty". Szczawińska pokazuje, że tekst sam w sobie przetrwa i żadna inscenizacja tego nie zmieni. Reżyserka zauważa także, że mur był tak naprawdę tylko pretekstem, a kość niezgody stanowiły sprzeczne charaktery obu mężczyzn. Można to odnieść zarówno do współczesności, jak i do czasów, kiedy Fredro pisał swój tekst, co jest wyraźnym ukłonem reżyserki w stronę autora.
"Zemsta" to inteligentny i zabawny spektakl. Bardzo uniwersalny, odważny, a zarazem przyjazny otwartemu na teatr widzowi. Przy tym doskonale zagrany – aktorzy wałbrzyskiego teatru pokazują się z najlepszej strony, rozkwitają, brawurowo radzą sobie z niełatwymi zadaniami powierzonymi przez Szczawińską. Nie czuć w ich grze ani krzty fałszu, wydaje się, że spektakl sprawia przyjemność nie tylko widzom, ale także wszystkim realizatorom, co także zasługuje na duże brawa.
Równocześnie z ogłoszeniem premiery "Zemsty", wałbrzyski teatr odsłonił rąbek projektu "Zemsta 2.0". Pod tym tytułem miała się kryć najlepsza sztuka przysłana do Teatru w związku z ogłoszeniem konkursu na współczesny tekst inspirowany fredrowską komedią. Spośród pięciu zaproszonych dramaturgów i czterech nadesłanych tekstów, jury za najlepszą uznało "Madonnę" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk ("Szajba", "Śmierć Człowieka-Wiewiórki").
Sikorska-Miszczuk przeniosła "Zemstę" w nasze czasy. Wacław (Łejslał) jest Polakiem zarabiającym na życie jako hydraulik w Wielkiej Brytanii. W ojczyźnie czeka na niego dziewczyna, Klarunia. Wacław niespodziewanie trafia do domu znanej piosenkarki, Madonny, która ponad wszystko pragnie dwóch rzeczy: prawdziwej miłości i sposobu, jak oszukać starość. Sikorska-Miszczuk w charakterystycznym dla siebie stylu podrzuca widzowi tropy; z jednej strony mamy nieco libertyńską Wielką Brytanię, w której największym problemem jest samotność i strach przed zestarzeniem się, z drugiej strony szarą, burą, opresyjną Polskę, z której trudno się wydostać, i która przynosi ze sobą jedynie kłopoty.
Inscenizacja Iwo Vedrala to jedynie szkic do spektaklu. Ciekawą scenografią – scenę kameralną wałbrzyskiego teatru wysypano zeschłymi, różnokolorowymi liśćmi, nad wszystkim góruje biało-czerwony neon w kształcie konia – i szczątkowymi kostiumami podkreśla zalety tekstu Sikorskiej-Miszczuk. Dobrze buduje melancholijny nastrój, przedstawia ludzi, którzy uciekają, przed śmiercią, ojcem, pamięcią i żyją w świecie marzeń. Na pewno warto obejrzeć i przekonać się, jakie inspiracje można czerpać ze spotkania z "Zemstą" w dzisiejszych czasach.
Teatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu kończy 45 lat i jako nobliwy już solenizant ochoczo wkracza na nowe, twórcze tereny. W obu fredrowskich wariacjach przygląda się powszechnie znanemu tematowi i jego obecności w umysłach widzów. Pozostaje tylko życzyć, by wszystkie premiery wchodzące w cykl "znamy, znamy" były równie udane i Teatr działał na równie wysokim poziomie przez kolejne lata.
„Zemsty dwie”
Sebastian Krysiak
Nowa Siła Krytyczna
24 listopada 2009