Czy z ukochanej powieści przygodowej pokoleń polskich uczniów ( ale także znienawidzonej lektury obowiązkowej), można stworzyć udany spektakl teatralny nie dla dzieci? Bez wątpienia da się. Tekst sienkiewiczowskiej prozy trzeba jednak wymieszać z trzydziestoma innymi, dłuższymi i krótszymi formami literackimi na temat Afryki, w głównych rolach obsadzić świetny zespół wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego i pamiętać, że bez względu na kolor skóry czy wyznanie, wszyscy jesteśmy braćmi. "W pustyni i w puszczy z Sienkiewicza i innych" – ostatnia w tym sezonie premiera naszej sceny, to bezsprzeczny sukces, który zasłużył na ponad 10-minutową owację, otrzymaną w ostatnią sobotę.
Tekst "W pustyni i w puszczy" posłużył dramaturżce Weronice Szczawińskiej i reżyserowi Bartoszowi Frąckowiakowi za swoisty szkielet, na którym zbudowali zadziorny, bogaty literacko tekst. Widz może się jedynie domyślać mamuciej pracy jakiej dokonali autorzy wynajdując w bibliotekach i archiwach szereg literackich i dziennikarskich utworów na temat czarnego lądu, jego postrzeganie przez polskich i zagranicznych autorów. Z wielu przebija fanatyzm kolonialny, nie obcy także Polakom na przełomie wieków i w 20-leciu międzywojennym.
Oj Stasiu, Stasiu…
Staś Tarkowski (gościnnie Wojciech Niemczyk) po wałbrzysku, także marzy o czarnych legionach, z którymi będzie walczył o wolną Polskę. Młody aktor w prezentowaniu tych marzeń na scenie jest patetycznie autentyczny, a kiedy z pasją "walczy" ( o ideały, z lwem czy z powodu polskiego honoru lub innych samczych instynktów) pot cieknie mu po całym ciele, a twarz nabiera szaleńczego wyrazu. Tekst Szczawińskiej i Frąckowiaka jest poprawny politycznie, świetnie skompilowany, ale przede wszystkim bogaty w znaczenia i aluzje. Zachwycają jego interpretatorzy . Nel w wykonaniu pięknej Marty Nieradkiewicz, ze znanej z powieści, rozpieszczonej angielskiej księżniczki, staje się świadomą swojej seksualności, momentami obrzydliwie ksenofobiczną, ale też rozkosznie wyuzdaną lolitką. Erotyczne napięcie między Nieradkiewicz i Niemczykiem jest bardzo autentyczne, jeżeli więc udawane, to wyrasta nam nowe pokolenie, świetnych polskich aktorów. Kali w interpretacji ulubieńca wałbrzyskiej publiczności Andrzeja Kłaka, bawi i zasmuca, ale także daje do myślenia na temat tego jak okrutnie europejscy kolonizatorzy traktowali podbitych Afrykańczyków. Po odarciu z godności i tradycji, celowym skundleniu ich animistycznych wierzeń, otrzymali nowego boga z cierniami wbitymi w czoło i gotyckimi katedrami gdzieś w dalekiej Europie.
Kwietniewska czaruje
Na gwiazdę przedstawienia (ale także całego zespołu) wyrasta Agnieszka Kwietniewska, tym razem w roli Europy. Symboliczna postać ma uosabiać beztroskę z jaką świat zachodu potraktował Afrykę, parcelując ją i kalecząc kreskami na mapie. Jest także przewodnikiem i narratorem po europejskiej, "białej jak śnieg", światłej i postępowej, bucie i arogancji. Wystylizowana na lata 20-te Kwietniewska to doskonała aktorka komediowa, która umiejętnie korzysta z kameralności sceny i widowni, przekornie nawiązując kontakt wzrokowy z widzami. Nigdy nie traci rezonu, a na jej twarzy do gry aktorskiej użyty jest każdy nerw, z wyśmienitym z resztą rezultatem. Symboliczna postać przypadła także w udziale Ewelinie Żak. Jako Afryka pokryta brązową farbą, jest dzika i tajemnicza i szkoda tylko, że jej charakter blednie przy tour de force jaki serwuje widowni bezczelnie spontaniczna Kwietniewska. Świat arabski uosabia Marcin Pempuś, który wcielił się także w "ostatniego czarnego". Młody aktor podobnie jak obsadzony w roli Stasia, Niemczyk, używa swojego ciała jako narzędzia na równi z głosem i ruchem scenicznym. Role "zwierzęce" przypadły w udziale po raz kolejny goszczącemu w Wałbrzychu, Piotrowi Wawrowi. Bawi jako pies Saba, zachwyca jako słoń King. Nagość Wawra na scenie jest jak najbardziej uzasadniona, nie szokuje, ale wydaje się być wręcz oczywista, bo czyż można kąpać słonia w ubraniu?
Wałbrzyska produkcja, będąca trzysta piątą premierą Szaniawskiego, to ważny głos, próbujący zebrać, ale też ocenić, nasze (ludzi zachodu) postrzeganie Afryki, polską megalomanię, a także role kobiecości i męskości i ich wkładu w funkcjonowanie społeczeństw. Reżyser stworzył spektakl, którego odbiór w środowiskach "postępowych, genderowych i kawiarniano-lewicowych" sprowadzi się zapewne do ukontentowanego przytaknięcia głową w podzięce za treść oraz zasłużonych, rzęsistych oklasków. Dla pozostałych widzów pozostanie wiadomość, że nie wszystko to czego uczy się nas w szkole zasługuje na piedestał oraz wałkowanie w pokoleniowej malignie, jak stało się z książką Sienkiewicza. Nie wszystko jest bowiem oczywiste. Czarne jest piękne, a biały naprawdę dziki.
Mateusz Mykytyszyn
www.nww24.pl