Inspirowany książką Olgi Drendy „Duchologia polska” spektakl o tym samym tytule to odświeżający powiew teatralnej wyobraźni. Jednak przy koprodukcji teatrów z Sosnowca i Wałbrzycha bez polityki się nie obejdziemy.
Pamiętacie Kaszpirowskiego? Rosyjskiego hipnotyzera puszczanego na serio w polskiej telewizji publicznej w 1990 r., by uzdrawiać widzów? W „Duchologii polskiej” w reżyserii Jakuba Skrzywanka Kaszpirowski – grany przez Irenę Wójcik – jest guślarzem, który zabierze nas w seans z widmami transformacji. „Adin, dwa, tri…”.
Inni przewodnicy po tym świecie to m.in. Alexis z „Dynastii” (Natasza Aleksandrowitch), Pan z Czarną Teczką (Michał Kosela) przypominający kandydata na prezydenta Stana Tymińskiego czy wreszcie Matka (Angelika Cegielska) – o niej będzie później.
W spektaklu z Wałbrzycha i Sosnowca nic nie jest tym, czym się wydaje. Po podniesieniu kurtyny oglądamy osobliwy balet dwóch górników (Kamil Bochniak i Tomasz Muszyński). Czy to parodia zaangażowanej sztuki o zmierzchu przemysłu? Skąd, górnicy okazują się uczestnikami komercyjnego nostalgicznego show.
Widma transformacji
„Duchologia polska” to tytuł książki Olgi Drendy – osobliwego etnograficznego studium czasów transformacji. Drenda szukała emblematów lat 80. i 90., przedmiotów zbędnych i zapomnianych. Ze starych zabawek, opakowań i pirackich kaset rekonstruowała nastrój epoki.
Teatralna „Duchologia…” nie jest adaptacją Drendy, powstała jedynie z inspiracji książką. To autorski, debiutancki dramat Pawła Soszyńskiego – dotąd krytyka teatralnego i prozaika. Dramat jak na dzisiejszy polski teatr dość wyjątkowy. Obok klisz-ikon z czasów gumy Turbo pobrzmiewają w nim echa romantycznej czy modernistycznej wyobraźni, niemal barokowy nadmiar. Sonata widm czasów transformacji?
Tyle że „Duchologia polska” nie jest nostalgicznym obrazkiem, dzięki któremu trzydziestoparolatki mogą wrócić do czasów dzieciństwa. Nie jest też lewicowymi „Dziadami”, w których udziela się głosu ofiarom zalegającym od trzech dekad ekonomiczne pobojowisko. Takie dzieła już były – i bardzo dobrze.
Polska zawsze zacna
Tutaj bohaterem jest sam świat, ten sceniczny, wykreowany scenografią Anny Marii Karczmarskiej – i nie tylko. Gdy znany świat znika, a nowy się wyłania, szuka się punktów zaczepienia. Dlatego postaci-rozbitkowie odbijają się tu od bandy do bandy. Chwytają się megalomańskiej teorii, że to pod Kielcami pierwszy płaz wyszedł na ląd, Polska przoduje więc w postępie i zacności od zarania. Albo na odwrót – bo w miejsce polskich nizin w alternatywnej historii pojawia się morze, a tzw. polacy to poławiany przez przybrzeżnych Czechów i Bawarczyków gatunek łososia.
Można w bohaterach tej pamięciowej narkoeskapady widzieć dominujące dyskursy ostatnich 30 lat – Alexis reprezentuje język aspiracji, dążenia do „Zachodu” i bogactwa, Tymiński – język paranoiczny, język układów, teczek i „list prawdziwych nazwisk”. Wreszcie Matka – wspaniała, mocna rola Cegielskiej – to archetyp polskiej swojskości, która może się zmienić w przemocowy zaduch, a może oswoić też np. geja jako bliźniego, świadectwo bycia „na czasie” czy znak nadziei na polityczną zmianę.
Bez polityki się tu nie obejdziemy. Właściwym wynalazcą pojęcia duchologii (czy: widmontologii, fr. hantologie) jest przecież francuski filozof Jacques Derrida. Wyjaśniał je w analizującym funkcjonowanie wypartych radykalnych idei tekście „Widma Marksa”. Swoją teorię zaczepił w języku teatru. „I co? Czy dzisiaj też się to zjawiło?” – powtarza Derrida pytanie z początku „Hamleta” Szekspira, gdzie przecież pojawienie się Ducha Ojca zaburzy ustalony, niby to już unormowany nowy porządek na zamku w Elsynorze, a dalej w całej Danii.
Raz, dwa, trzy, Józef Tkaczuk patrzy
Brawurowa „Duchologia polska” to jednak nie tyle publicystyczna wypowiedź, ile poetycki obraz pewnego osobliwego stanu: niepewności, zaczynania od nowa, życia wśród ech odległych od siebie kulturowych epok, funkcjonujących równolegle.
Dzisiaj to wciąż „się zjawia”. Ciągle w polskiej wyobraźni świetnie mają się idole końca ubiegłego wieku. Np. Leszek Balcerowicz – patron brutalnej kapitalistycznej racjonalności, czy ojciec Rydzyk – symbol bądź to pazerności i endeckich obsesji kleru, bądź – dla swych wyznawców – powstańczego patriotyzmu. Wreszcie – ikony „polskiej” archetypicznej kobiecości, dajmy na to: Krystyna Janda, która nie tak dawno zagrała Danutę Wałęsową (w spektaklu analogiczną funkcję pełni znakomicie ograna przez Nataszę Aleksandrowitch Anna Dymna).
Skończyły się lata 90. czy się nie skończyły? Co istnieje mocno i realnie, a co tylko widmowo? Nic dziwnego, że podejrzanym o skonstruowanie pokręconego scenicznego świata staje się u Soszyńskiego Józef Tkaczuk – mem z czasów sprzed internetu. Był to tajemniczy bohater setek napisów na murach z początku lat 90. („Józef Tkaczuk tu był”, „Józef Tkaczuk na prezydenta”, „Gdzie jest Józef Tkaczuk?”). Później okazało się, że właściwy Tkaczuk był woźnym w podstawówce na warszawskiej Saskiej Kępie. Rozpoczęty przez jej uczniów żart skończył się fenomenem kulturowym mającym odbicia w pracach antropologów, a także na murach w Paryżu czy USA. Niektórzy uważali nawet, że widzieli je w Sydney.
Zmęczeni krytyką transformacji
Droga od wygłupu do kulturowego zjawiska bywa zatem krótka. Rzecz w tym, że w teatralnej „Duchologii” Skrzywanek dopiął wszystko na ostatni guzik. Sosnowieccy i wałbrzyscy aktorzy zagrali na poważnie – nie ma miejsca na szkic, swobodną performerską nonszalancję, markowanie gry. Nawet spragnionego objawienia człowieka, który Jezusa zobaczył w małpie, gra się tu całkowicie serio, z całym dramatem. Owszem, są wróżby z rosołu gotowanego przez Matkę-Cegielską. Ale każdy pływający w tej zupie wątek znajduje puentę bądź mocny kontrapunkt. Znajdzie się tu nawet parodia mistrzowskiej sceny kolacji z „Wycinki” Krystiana Lupy.
Krytyka polskiej transformacji? W wałbrzyskim teatrze znają to od 15 lat, dlatego mogą sobie pozwolić na więcej. Jest w „Duchologii” rodzaj melancholii, ale też potrzeba przełamania zaklętego kręgu „krytycznej” gadaniny. Dawno nie odczułem tak odświeżającego powiewu teatralnej wyobraźni.