Sztuką Michała Walczaka bardzo łatwo jest rozbawić publiczność do łez, łatwo też przeszarżować, bo sam tekst jest bardzo zabawny. Tej pułapki ustrzegli się twórcy przedstawienia, którego premiera była w ubiegłą sobotę w wałbrzyskim Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego.
„Piaskownica” bardzo spodobała się publiczności, kiedy prezentowano ja w formie czytanej po raz pierwszy podczas lutowych Dni Dramaturgii. Sztuka bawi, humorem skrzą się dialogi, nie jest też skomplikowana: oto w osiedlowej piaskownicy spotyka się dwójka dzieci (Marta Zięba i Piotr Tokarz). Piaskownica włada chłopiec, który w końcu zgadza się wpuścić do niej dziewczynkę (ale tylko do połowy piaskownicy). Nie bawią się razem tylko obok siebie. Ona mu niechcący [psuje jego ulubionego bohatera Batmana, on zjada dżdżownicę, żeby jej zaimponować. A kiedy w końcu on pozwala jej bawić się ze sobą i nawet likwiduje linię podziału piaskownicy, ona wyprowadza się „na Żoliborz” i wiadomo, że już nie będzie ani wspólnej zabawy, ani spotkań w ogóle, bo Żoliborz jest bardzo daleko, może trzeba nawet tam jechać autobusem.
W tej pozornie prostej opowieści jest kilka rzeczy wartych zauważenia. „Piaskownica” to historia dwójki dzieci i dziecięcych światów, które warto w sobie odnaleźć. Dzieci symbolizują też dorosłych i moment, „kiedy mężczyzna spotyka kobietę”. to też historia trudnych czasów, w których – nie wiadomo dlaczego – likwiduje się piaskownice. Bo są za drogie?
Zbudowany przez autora scenografii Mirka Kaczmarka mur oddzielający widownie od piaskownicy sprawia, że widz jest ciekawy, co też tam dzieje się naprawdę. Kompozytor Paweł Dampc subtelnie podkreśla liryczność pierwszych spotkań chłopczyka i dziewczynki i koniec świata, bo „ona nie wyjdzie na dwór”. Dwójka aktorów nie próbowała nikogo rozśmieszyć do łez (a o to aż się prosi, kiedy dzieci grają dorośli), raczej wzruszała. Przezrocza Mariusza Stachowiaka wyświetlane w tle sprowadziły rzecz całą do wymiaru rzeczywistości. Takie piaskownice istnieją naprawdę. Nie pozwólmy ich zburzyć.
Małgorzata Matuszewska
Gazeta Wyborcza
25 marca 2003