Dolnośląski rok teatralny

Miniony rok przekonuje, że im bardziej teatr współczesny staje się sztuką niszową, tym lepsze samopoczucie mogą mieć artyści teatrów prowincjonalnych. Mają z kim rozmawiać. W porównaniu ze spektaklami polityki przedstawienia dramatyczne w 2004 roku muszą wydawać się drugoplanowe. Ale i na drugim planie dolnośląskiej kultury można było zobaczyć prawdziwe wydarzenia – teatralne światy, bez których można oczywiście żyć, ale mniej sensownie – pisze Leszek Pułka.

«Rzeczy ciekawe i ważne – Jeleniogórskie Spotkania Teatralne, premiery w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu – oglądaliśmy jednak poza Wrocławiem. Gdyby nie Ad Spectatores i "Wrocławski pociąg widm" Kopki, byłoby dramatycznie nijako. Guru współczesności teatru na Dolnym Śląsku stał się Jacek Głomb. Każda wyprawa do legnickiego Teatru im. Modrzejewskiej gwarantuje gruntowne nasycenie wyobraźni, kilka godzin intensywnego myślenia i – bodaj najważniejsze – podziw dla sztuki aktorskiej. "Szaweł", "Portowa opowieść", "Made in Poland" – to przedstawienia wybitne.

 

"Portowa opowieść" według Williama Szekspira do scenariusza i w reżyserii Pawła Kamzy (z udziałem Jacka Głomba) i ze śmiałą scenografią Małgorzaty Bulandy zasługuje na wyróżnienie. Błyskotliwy Kamza posadził bohaterów na rowerach. Kolejne pętle groteskowego wyścigu przyjaźni czesko-sycylijskiej w ogromnej fabrycznej hali wzmagały napięcie. Baltazar (kreacja Janusza Chabiora), dobry pasterz Speranzy, kapłan, mag, niestrudzony organizator szalał z megafonem. Prowadził błyskotliwe aktorsko festyny, procesje i spowiedzi.

Szekspir według Kamzy raz jeszcze przekonał widzów, że tylko miłość pozwala przetrwać, a los płata figle tym, którzy nie kochają. Kapitalne przedstawienie. Może nawet megabaśń roku.

"Made in Poland" Przemysława Wojcieszka zamieniło w teatr nieczynny pawilon spożywczy pośrodku legnickiego blokowiska Piekary. Wojcieszek ma oczy Supermana – dowcipnie prześwietla groteskowość naszego świata. Mimo dość stereotypowych wyobrażeń polityków i biznesmenów jego bohaterowie wydają się po prostu interesujący tak jak neurotyczny, ekspresyjny Boguś Eryka Lubosa, zaczynający rewolucję z metalowym łomem w łapie. Blokers próbuje zrozumieć, kim jest, i zapytać, kim będzie, balansując na cienkiej granicy życia i śmierci, a widzowie śledzą jego szamotaninę z zapartym tchem.

To dobry teatralny thriller. Spektakl w zawrotnym, filmowym tempie opowiadający o Polakach, którzy nie mogą pozbierać się w dziwnym kapitalizmie – na skrzyżowaniu telewizyjnego kiczu i marzeń o sprawiedliwości społecznej.

Aktor roku

Poza konkurencją i ponad wszelką wątpliwość Janusz Chabior z Modrzejewskiej. Znakomity jako Wiktor w "Made in Poland". Pełen dystansu do postaci, a mimo to świetnie prowadzący realizm zachowań. Szkolny mędrzec, autorytet, któremu wóda zgięła kark, patrzy na okrucieństwo kapitalizmu oczami bohaterów Dostojewskiego i potrafi do tego przekonać widzów. Nawet bliski naturalizmu w delirycznych scenach zachowuje umiar. Jako ksiądz Baltazar w "Portowej opowieści" – pełen hrabalowskiej finezji – do uwielbienia.

Kinoteatr roku

Miał swoje pięć minut wrocławski Teatr Współczesny. Thriller Waldemara Krzystka/Piotra Siemiona podobał się publiczności. "Niskie Łąki" to dobra robota reżyserska. Dyzio (Jerzy Senator), Carlos (Maciej Tomaszewski), Gipson (Krzysztof Kuliński) i Lidka (Ewelina Paszke-Lowitzsch) – spierając się, protestując, kiwając głowami – wpatrują się w szarość i smutek zeszpiclowanych wrocławskich ulic 1983 roku, wędrują przez czyściec noclegowni Manhattanu, by – wystawieni do wiatru przez Amerykanów – zająć się interesami w wolnej, nieco gangsterskiej Polsce. Świetne tempo, dobre role.

Triumf młodości

Szymon Turkiewicz przekonał publiczność "Dolnych partii" do niezwykłej urody młodości i koniecznych pytań o godność w seksie. Musical Zakładu Krawieckiego trwał zaledwie godzinę w klimatycznej sali Browaru Mieszczańskiego. Zachwycały młodziutkie aktorki: pełna temperamentu Zuza (Zuza Motorniuk), radosna blondyneczka (Magdalena Engelmajer), nieco spłoszona brunetka (Magdalena Skiba). Turkiewicz pół żartem, pół serio opowiedział o doznaniach młodych kobiet. O ich ekstazach i lękach. Rap o pierwszej menstruacji zmusił salę do euforycznych oklasków. Szkoda, że po dyplomach entuzjazm studentów PWST gdzieś przepada.

Rozczarowania

Wałbrzyska "Kopalnia" Piotra Kruszczyńskiego to nadmiar teatralnej machiny wobec mizerii tekstu. Prezes zamkniętej kopalni molestuje żony bezrobotnych. Bezrobotni pogrążają się w letargu. Górnicy bredzą o zawodowym etosie. Dramaturg Michał Walczak włożył w usta bohaterów strzępy dialogów. Jedni, jak żulowaty Walek, powtarzają menelskie mantry: "Chodzę, bo mam złe sny, a trzeba chodzić, kiedy ma się sny, trzeba nie zamykać oczu". Inni, jak Adzik, upewniają się, że w ogóle jeszcze żyją. Jest jeszcze skąpiec proboszcz jak z kreskówki i banały, banały, banały.

Zasmuciły wiosenne, piosenkowe "Anioły Europy" – antologia patetycznych tekstów Romana Kołakowskiego, przywołujących styl PRL-owskich festiwali. Artyści Przeglądu Piosenki Aktorskiej ofiarowali miastu swoje talenty, więc tylko jeden cytat: "Bohaterowie złego snu, ufamy, że jutro się zacznie dobrze tu".

Rozczarowała EuroDrama. Spotkania zamierzone przed dwoma laty przez Pawła Miśkiewicza jako ostre, warsztatowe, intelektualne zderzenie polskiej dramaturgii z bardzo współczesnym teatrem Niemiec, a potem reszty Europy, w wydaniu Bogdana Toszy spokorniały. Gdyby nie premiera "Woyzecka" Grażyny Kani, nie byłoby o czym gadać.

Wizjoner roku

Jan Klata w "Córce Fizdejki" w Teatrze im. Szaniawskiego. Dał prawdziwy teatralny show. Sam powiada, że tworzy "mentalne skrecze". Po powrocie z Wałbrzycha przez kilka dni po zamknięciu oczu widziałem przejmujące obrazy: bezrobotnych w pasiakach z kacetu, cynicznych biznesmenów z Unii Europejskiej – figury naprawdę orwellowskie w kroju. I jeszcze groteskowe skecze z polskiej historii, z której pozostały – w interpretacji Klaty – puste formy. Klata to z pewnością najciekawszy DJ współczesnego teatru.

"Teatralne podsumowanie roku"

Leszek Pułka

Gazeta Wyborcza-Wrocław nr 2