Nadzwyczaj to precyzyjna i odważna kompilacja najbardziej chyba uniwersalnego dramatu Szekspira z naszym narodowym panoptikum la Wyspiański – o "Burzy" w reż. Arkadiusza Tworusa w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu pisze Błażej Baraniak
z Nowej Siły Krytycznej.
Aktorzy poznańskiego Teatru Ósmego Dnia "rozbili bank" swym najnowszym spektaklem "Teczki". Zaglądanie do własnej młodości, twórczych poruszeń a przede wszystkim nauki alfabetu wolności za pomocą raportów, donosów, analiz, planów operacyjnych ubeków, okazało się nie tylko nadzwyczajnym materiałem do skonfrontowania innego świata ze światem sztuki i prawdy, ale pokazało, że cała ta ohydna i mordercza machina władzy policji politycznej wobec artysty może być albo mordercza, albo śmieszna i żałosna, jednak nieodmiennie – głupia, tępawa, bezradna.
Tym bardziej najnowsza premiera wałbrzyskiego teatru – "teczkowa" "Burza" Szekspira, zmiksowana ze sporymi fragmentami "Wesela" Wyspiańskiego, wyreżyserowana przez młodego reżysera, który o działaniach totalitaryzmu la PRL może posiąść wiedzę tylko z drugiej ręki – i porusza, i zaskakuje.
Arkadiusz Tworus nie wziął po prostu najtrudniejszego i jednocześnie najbardziej uniwersalnego dramatu Szekspira i takoż trudnego, kto wie czy nie najważniejszego polskiego dramatu po to, żeby we współczesnym kostiumie skomentować "nasze trudne czasy", albo dać wyraz jakiejś niby-pokoleniowej frustracji. Reżyser po prostu zmierzył się z tym, co w klasycznej dramaturgii najważniejsze: z prawdą, której żaden kostium nie jest potrzebny, bez niego – naga – lepiej bije po oczach. "Powiedziało się, że w 'Burzy’ zamknięty jest cały świat – skonstatował Juliusz Kydryński. – Trzeba powiedzieć więcej: w 'Burzy’ istnieje kilka światów. A więc świat zmysłowy: świat ludzi z wszystkimi ich namiętnościami, a obok niego świat pojęć i rzeczy owe namiętności wywołujących. Lecz istnieje tu także świat pozazmysłowy: duchów i czarów więc także ludzkich wierzeń, zachwyceń i lęków. Shakespeare, znający je dobrze, Shakespeare dojrzały i wyrozumiały, zrezygnowany i rozczarowany, wyniosły i pogardliwy, wszystkim tym światom 'wymierza sprawiedliwość’". A Tworus, nie gorzki jeszcze przecież, a przeciwnie – nadzieją i roztropną ufnością młodości przydając do świata Kalibana i Ariela Postaci Dramatu w osobach… Jana Pawła II, chłopców z Powstania Warszawskiego, jakiegoś starego AK-owca – dając im głos Wyspiańskiego, opowiada o tym, jak człowiek człowiekowi może przewrócić świat do góry nogami i jak trudno później znaleźć pion, z wszechświata zrelatywizowanego wyjść do tego, gdzie zły jest złym, tchórz – tchórzem, bohater – bohaterem, a prawda (jaka by nie była) – prawdą.
"Burza" Arkadiusza Tworusa bez wątpienia nie jest spektaklem poprawnym politycznie, ba – to przedstawienie po prostu patriotyczne, cokolwiek by to w naszej epoce oznaczało. Fakt posłużenia się rekwizytorium z doby PRL i IV RP, gdy ubeckie teczki grają swoją własną sztukę, to z pozoru tylko efektowny zabieg scenograficzny. Ale gdy zestawić go z precyzyjnym wyłuskaniem z "Wesela" tych akurat postaci i osób, nie sposób nie dostrzec, że reżyser świadomie rezygnuje z kolejnej próby rozprawienia się z narodowymi mitami. Tworus konstruuje obraz Polski utkanej z ludzi zainfekowanych czarem władzy, bezwolnych, podłych i bezgranicznie głupich, ale tylko do czasu, gdy czar Ariela-teczkowego (Marta Zięba) pryska. Wtedy odpada bielmo z oczu, przychodzi czas przyjrzenia się temu, czym straszono, mamiono, odczłowieczano, a już pozostanie tylko jeden krok do odkrycia dla siebie samych monolitów odwagi, etyki, a nawet mężów profetycznych, których proste przesłania na długo pozwolą nie zapomnieć, skąd zmierzamy, dokąd pora nam iść, ale niekoniecznie na pohybel swym braciom czy komukolwiek, nawet tzw. odwiecznym wrogom.
Prospero w brawurowej, nadzwyczajnej, dojrzałej i pełnej przerażającego wdzięku kreacji Dariusza Maja jest – jak chciał Szekspir – motorem destrukcji dla zabsolutyzowania władzy nad prostaczkami z wyspy. Jego studium to coś więcej niż tylko próba sportretowania, wejrzenia w głąb bezwzględności absolutyzmu bezkarnej władzy, bez żadnego uzasadnienia ludzkiego czy boskiego, to przede wszystkim studium charakteru jeszcze nie króla Leara a już na pewno nie Mackbetha. Hetman, Stańczyk, Wernyhora, Rycerz la Polonaise dają naukę tyranom (kim by oni nie byli), że wprawdzie "a to Polska właśnie!" chętnie i bez oporu popadająca w stupor bezmocy, ale niech no róg zagra, niech państwo młodzi ruszą w tany – "trza iść, trza iść"!
Nadzwyczaj to precyzyjna i odważna kompilacja najbardziej chyba uniwersalnego dramatu Szekspira z naszym narodowym panoptikum la Wyspiański. Reżyser wraz z całym zespołem nie bali się opowiedzieć… po naszej stronie, bez kompleksów – ani artystycznych, ani tym bardziej narodowych. Nieźle się stało, że tuż po poznańskich "Teczkach" Ósemek młody krakowski reżyser użył elementów zaczerpniętych z polskiej puszki Pandory do odczarowania tego, co w polskiej duszy pokwikuje i wyje już trochę dłużej niż wiek cały.
"Burza" Szekspira – jak dowodził Juliusz Kydryński – to zbiór poglądów autora "Hamleta" "na warunki funkcjonowania i rozwoju społeczeństw, na doświadczenia historii, na samą naturę człowieka i przeznaczenie ludzkości".
Prospero w końcowym epilogu powiada wręcz:
"Ja, który was zabawić chciałem
I tylko taki zamysł miałem.
Sam tu zostałem. Żaden dłużej
Duch już więcej mi nie usłuży.
I sztuka moja nic nie znaczy:
Wiesz, rzecz zakończę tę w rozpaczy".
Tak chce Tworus i jego trupa: żadnych sztuczek. Daleko stąd do sztuki władzy, nie wolno poddanych 'zabawiać’ wbrew ich woli, czynić igraszką duchów ani strzyg. W każdym razie nie na długo zdadzą się takie fortele. Bo na takie duchy mamy Wernyhory, Hetmany, Stańczyki i Rycerzy. "A bo tośmy jacy tacy!".