Przed premierą „Bohaterek” Michała Buszewicza w reżyserii Eweliny Marciniak środowisko teatralne wstrzymało oddech. Młoda reżyserka podbijała kolejne miasta swoimi realizacjami: Bielsko-Białą – „Zbrodnią”, Gdańsk – „Amatorkami”. W Wałbrzychu coś jednak zazgrzytało.

Właściwie ciężko sprecyzować, co zawiodło. „Bohaterki” to jednopoziomowa narracja na cztery aktorki i jednego aktora. Kobiety żyją pod jednym dachem – samotne i rozgoryczone. Ich świat jest szary i przytłaczający, pusty i niefunkcjonalny. Mieszkanie, w którym ściany tworzą przy styku kąt ostry (jak w ekspresjonistycznych filmach lat 20. ubiegłego wieku), jest niemożliwe do zagospodarowania. Nie ma mebli (z wyjątkiem zamrażarki), dywanu, ani wykładziny – tylko goły beton. Pewnego dnia wszystko się zmienia: jedna z nich wyprowadza się (Agnieszka Żulewska), goniąc za karierą i sadystycznym chłopakiem (Filip Perkowski), a Ciąża (Mirosława Żak) spodziewa się dziecka. W tym świecie niezmiennie trwają dwie pozostałe kobiety – jedna owija się nerwowo kołdrą (Małgorzata Łakomska), druga uprawia jogging w mieszkaniu (Małgorzata Białek) – i… ryba, pływająca w okrągłej szklanej kuli.

Nie wiadomo, z kim Ciąża zaszła w ciążę, za to wiadomo, że wszystkie trzy szukają na gwałt ojca dla „kulki” (jak mówią o dziecku). Tylko skąd go wziąć? Przecież współlokatorki boją się świata i nie wychodzą z domu. Mogą jedynie liczyć na to, że potencjalny ojciec sam do nich zapuka. I zapukał – tylko nie wymarzony książę z bajki, ale sadystyczny chłopak, z którym uciekła ich dawna koleżanka. Mężczyzna wkrada się w to mieszkanie, zostaje w nim, gwałci jedną z kobiet, a z Ciążą chce się zaręczyć. Atmosfera między postaciami robi się gęsta, ale jałowa, bo nic tak naprawdę w tym świecie się nie zmienia.

Historię kobiet zamkniętych w jednym mieszkaniu zaserwował już wcześniej Werner Schwab w „Prezydentkach”, czy Anton Czechow w „Trzech siostrach”. Te historie zresztą służyły realizatorom do tworzenia scenariusza, co skrupulatnie podkreślają. Tylko chodzi mi po głowie pytanie: po co?

Najsłabszym elementem wałbrzyskiego przedstawienia jest nierówny tekst (choć momentami sprawny i pełen skondensowanych emocji). Słowa wypowiadane przez aktorów nie mają żadnej mocy, do niczego nie prowadzą i niczego nie rozwiązują. Tekst pozbawiony jest początku, nie rozwija się i nie ma zakończenia – jest wyłącznie zbiorem gagów, dowcipów i czasem przejmujących monologów. Spektakl – owszem – bawi niezmiernie publiczność, ale pozostaje pustym nośnikiem.

Przedstawienie w reżyserii Eweliny Marciniak ogląda się bardzo dobrze, przede wszystkim ze względu na aktorki, które dają z siebie wszystko. Mirosława Żak zdecydowanie zagarnęła scenę – to ona przyciąga wzrok i skupia uwagę, nie mówiąc o sympatii widzów.

Po premierze większość publiczności była zdecydowanie na tak. Ja natomiast znalazłem się w tej niewielkiej garstce, których coś uwierało – i nie był to niedosyt, ale raczej deja vu i troska o biedną rybę w akwarium. „Bohaterki” to spektakl bardzo sprawnie wyreżyserowany i atrakcyjny dla oka. Tylko mam w pamięci poprzednie spektakle duetu Marciniak/Buszewicz, stąd wrażenie, że gdzieś już to w większości widziałem i słyszałem: zniewolone, gorzkie i cyniczne aż do szpiku kości kobiety, obrazy jak z komiksu (tak też wygląda scenografia), muzykę prosto z klubu. Choć jest to przedstawienie ciekawe, nie wyniosłem z niego wiele… No może poza bardzo żywo reagującymi śmiechem widzami – szczerym śmiechem, którego bardzo rzadko można dziś doświadczyć w inteligentnych spektaklach.

Tomasz Kaczorowski
Nowa Siła Krytyczna
12-03-2013