Premierą "Dynastii" w reżyserii Natalii Korczakowskiej zakończył 20 czerwca wałbrzyski "Dramat" swój kolejny sezon teatralny.
Po telewizyjnym tasiemcu, osadzonym w pałacach imperium Carringtonów, teatralna "Dynastia" wydawać by się mogła przedsięwzięciem z góry skazanym na porażkę. Najbogatszy teatr nie jest bowiem w stanie stworzyć choćby namiastki tego imperium. Okazuje się jednak, że taka "Dynastia" w pigułce jest całkiem możliwa i u nas. No oczywiście pod warunkiem, że nie będziemy oczekiwać dosłownego jej odwzorowania na scenie.
Problemy Carringtonów można w skali mikro dostrzec w każdej niemal rodzinie – biznes, choroby, walka o byt, kłopoty rodzinne. Co prawda autor tekstu – Sclerosis Multiplex, czyli Sebastian Majewski – zastrzegł, że jego "Dynastia" nie będzie miała nic wspólnego z fabułą telewizyjnego serialu, ale osoby jego "Dynastii" noszą te same imiona: Blake, Krystle, Alexis, Jeff, Dexter, Fallon, ucharakteryzowane są na swoje pierwowzory, mówią o znanych z serialu sprawach (np. kwestia "następcy tronu" po Blake’u). W odróżnieniu od serialu, na pierwszym planie w wałbrzyskim spektaklu znalazła się… choroba. Steve, jak być może pamiętamy, był homoseksualistą, a "Dynastia" powstawała w latach 80., gdy Ameryka przeżywała okres największego wzmożenia zachorowań na AIDS.
– Zainteresowało nas to, że ten serial w ogóle o tym nie mówił, że próbował odciągać Amerykanów od problemu AIDS budując fałszywy obraz rzeczywistości, społeczeństwa dobrobytu. Postanowiliśmy opowiedzieć tę "Dynastię" wyciągając z niej to, co zostało ukryte i na tej bazie zbudować rzecz, która jest dla nas istotna też obecnie – powiedział Sebastian Majewski w wywiadzie dla "Nieregularnika Teatralnego". – Sztuka jest o chorobie i nie chodzi tu tylko o AIDS, który dotyka jednego z głównych bohaterów. Jest o chorobie kapitalizmu, posiadania, kłamstwa, oszustwa, o tym, że żyjemy w społeczeństwie i w czasach, w których praktycznie "nie ma" chorób", a tak naprawdę są głęboko ukrywane, zepchnięte w rejony tabu.
I taką też "Dynastię" możemy oglądać na scenie. Choroba w roli głównej nie jest na pewno wątkiem atrakcyjnym, i tu, przyznaję, gejowskie perypetie Stevena, a przy okazji obrana maniera aktorska, były zwyczajnie nużące, i nawet irytujące, ale na szczęście co nieco jeszcze z oryginalnej "Dynastii" też ocalało. Świetną Alexis mogliśmy na przykład oglądać w wydaniu Ireny Wójcik. Demoniczna jak pierwowzór, spontaniczna matka Stevena, a i wizualnie całkiem jak owa Alexis Collins… "chora na piękno". I szkoda tylko, że Alexis pojawia się dopiero pod koniec sztuki. Starczyłoby jej na wszelkie dolegliwości! No, ale wtedy pewnie nie byłoby tej strasznej choroby w roli głównej. A bogaczom (czy tylko im?) chorób wszak nie brakuje, co wyrecytowała Alexis w końcowym monologu: "cellulitu odsysanie, depresji leczenie, nosa korygowanie, tłuszczu ograniczanie, ust powiększanie, znamion wypalanie… żywot wieczny, amen!"
"Na wszystko… Alexis!"
Henryk Król
Tygodnik Wałbrzyski nr 26/28.06
30 czerwca 2010