Do szkoły przyjeżdża teatr – informacja tego typu zwiastowała zazwyczaj katastrofę większą jeszcze niż szkolny wyjazd do teatru. Być może szanowni czytelnicy mają lepsze wspomnienia, ale ja do dziś pamiętam tragicznego (naprawdę) „Króla Edypa” w Domu Chemika w Puławach. Z przedstawień widzianych wcześniej w podstawówce i gimnazjum zapamiętałem jedynie salę gimnastyczną. Szczegóły wyparłem.

Stojąc na korytarzu szkoły podstawowej nr 2 w Wałbrzychu, przypomniałem sobie te nieszczęsne doświadczenia i mimowolnie zadrżałem, lecz szczęśliwe są dzieci wałbrzyskie. W ich sali gimnastycznej zainstalowała się nie chałturnicza trupa wędrowna, a zespół Teatru im. Szaniawskiego wraz z „Dzikim” – przedstawieniem godnym pochwały choćby z tego powodu, że jego twórcy traktują młodszych widzów bez taryfy ulgowej. Odpowiedzialni za tekst reżyserka Klaudia Hartung-Wójciak i zespół aktorski, wiedzą doskonale, że jeśli rozmawiać z nastolatkiem o rzeczach ważnych (takich jak śmierć bliskiej osoby), trzeba to robić jego językiem. Z kolei jeśli pokazywać mu teatr, to operujący językiem jak najdalszym od stęchłych stereotypów i anachronizmów, nawet jeśli w pierwszym kontakcie może być trudny. Co nieco o poziomie wyzwania mówi program, w którym czytamy, że „Dziki” powstał w procesie aktorskich improwizacji i oparty został na „Symfonii wiosennej” Benjamina Brittena, a samą historię napisano inspirując się książką „Dzikus” Davida Almonda i Dave’a McKeana.

Artyści nie fundują młodzieży czystej terapii szokowej i po przedstawieniu prowadzą warsztaty. Ich zasadność jest bezdyskusyjna. O klarowną interpretację trzeba z „Dzikim” powalczyć, a poruszany w spektaklu temat straty mógłby łatwo zgubić się między wyrazistymi znakami estetycznymi. Choćby tymi z początku spektaklu. Rozpięte od krzyków do pisków wokalizy, niezwykła i niejasna choreografia. O co w tym chodzi? Dlaczego tak wrzeszczą, kwilą i pełzają? Zanim z białego worka wyłoni się dwunastolatek imieniem Benjamin (grany przez Mateusza Flisa), podejdzie do mikrofonu, przedstawi się i zacznie opowiadać historię o sobie i bohaterze imieniem Dziki, mija trochę czasu. Sam worek jest później trupem, nad którym odbywa się odśpiewane w tajemniczym języku requiem. Balon w kształcie rekina szybujący pod sufitem, patrzy na to wszystko obojętnie.

Tytułowy bohater zostaje powołany do życia przez Benjamina borykającego się z odejściem zmarłego na raka ojca. Chłopiec zachęcony przez Wuja Oswalda (w tej roli Ryszard Węgrzyn) do pisania pamiętnika, tworzy własną opowieść. Jej bohaterowie to familia glizd z cmentarza, którą poznajemy przy okazji posiłku. Robaki jedzą oczywiście ludzkiego trupa. Makabryczne okoliczności mogą być dowodem, że doświadczanie skonwencjonalizowanych następstw śmierci ma się nijak do rzeczywistej straty. Chłopiec przenoszący w swej opowieści relacje rodzinne na robaki mieszkające na cmentarzu, boryka się ze śmiercią jako taką. Od jej metafizycznej pustki, po biologiczną dosłowność i kulturowe kodowanie. W rodzinie glizd też umiera ojciec. Syn rozczarowany tym, że tata nie wraca, spluwa, a z jego śliny rodzi się Dziki – postać dość nieprzyjemna, groźna i ogólnie paskudna. To alter ego Benjamina lub też swego rodzaju superantybohater.

Na scenie mamy też upiorne stado wieprzy (w ich rolach Chór Seniorów znany z innych przedstawień Teatru im. Szaniawskiego). Część wykonawców nosi świńskie maski, część ma kostiumy jakby z bekonu. Osaczają bohatera na podobieństwo zombie (dubbinguje ich świetnie Dorota Furmaniuk). „Dziki” nie boi się konwencji horroru – i choć w jasnej sali gimnastycznej trudno zbudować nastrój grozy, to łatwo narzucić surrealistyczny powidok. Ale też spektakl rozładowuje straszenie parafrazami szkolnego życia. Bohater baśni ma swego głównego przeciwnika, jest nim Szerszeń grany przez Joannę Łaganowską. Ubrany w żółty skafander czarny charakter od dawna daje się we znaki mieszkańcom miasteczka. Jakkolwiek byłby nieprzyjemny, jest także odważny. W chwili próby podejmuje wyzwanie Dzikiego. Ich konfrontacja zaczyna się pastiszem pełnych celebry scen znanych z blockbusterów czy gier komputerowych. Pojedynek prowadzony jest jednak nie na rękoczyny, nie na miny nawet, lecz na obelgi. Obraża się przede wszystkim rodziców, od kanonicznej na wszystkich szkolnych korytarzach i stołówkach Twojej Starej i Twojego Starego. Ktoś powie: też mi humor, też mi inwektywa Odpowiem: spróbuj się nie zaśmiać:

SZERSZEŃ Twoja Stara turla dropsa.

DZIKI Twoja Stara jest turlana.

Udało się zachować powagę? No to mam smutną wiadomość: nie dogadałbyś się z ryczącymi uczniami wałbrzyskiej podstawówki.

Spektakl nie przynosi łatwych rozwiązań. W finale Benjamin wyznaje, że, choć minęło już tyle czasu, zdarza mu się jeszcze napotykać wykreowanego przez siebie bohatera. Ale Dzikiego spotykają również jego siostra i matka – wracają wtedy do domu z brudnymi paznokciami. Kim tak naprawdę jest Dziki i gdzie żyje? Czy można go znaleźć tylko przy jednym grobie, czy przy każdej mogile, w której leżą nasi bliscy? Uwolnienie mrocznej sfery naszej natury (choćby tylko w wyobraźni) może być następstwem traumatycznych doświadczeń, ale czy jest także panaceum? Lepiej tego nie sprawdzać na sobie. Bezpieczniej zastanowić się nad terapeutyczną i kreacyjną mocą imaginacji w przestrzeni teatru.

„Dziki” jest jak ćwiczenia z odejścia i rozstania. Jak trudne i bolesne zmagania, w których gluty ciekną z nosa, piana toczy się z ust a spod pach czuć smród. Na dodatek nie wszystko da się zrozumieć i wytłumaczyć. Takie jest życie, drodzy milusińscy – mówią artyści. I mają rację.

 

„Ćwiczenia z odejścia na sali gimnastycznej (szkoły podstawowej nr 2 w Wałbrzychu)”
Dominik Gac
19-12-2018