Na ruszcie Szymborska, Gombrowicz, Rymkiewicz i… Jezus. Wałbrzyski Teatr Dramatyczny pokazuje, jak w dowcipny sposób odreagować opresję pomnikowych ujęć.
Jezus lubi gender. Gombrowicz serdecznie dziękuje za „Kronosa„. Osiecka nie znosi konkursów ku jej pamięci. Szymborska uwielbia kurczaczki z KFC. Bielicka marzy o roli u Warlikowskiego. A Rymkiewicz? Najchętniej wkur…łby wszystkich łącznie ze zwierzętami, doprowadzając do totalnej zagłady planety. Szóstka pomnikowych postaci pokazuje mało pomnikowe oblicze. W teatralnym eksperymencie, który przekłuwa nadmuchany balon kulturowych ikon. Budząc salwy śmiechu, ale też działając mocno zaczepnie. Bo w „Wielkich innych” po imieniu mówi się nie tylko o głównych bohaterach.
Gruba kreska stand up’u
Pierwsza odsłona projektu zadebiutowała na deskach wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego w lutym 2014 roku. Druga – została zrealizowana rok później we współpracy z Łaźnią Nową pod kątem festiwalu Boska Komedia. W obu przypadkach autorem i reżyserem całości jest Jacek Kozłowski. Postać znana m.in. z pracy przy TVN-owskich „Rozmowach w tłoku” – słynnej parodii politycznych talk shows. W wałbrzyskim projekcie Kozłowski wykorzystuje owo doświadczenie. Bohaterowie „Wielkich innych” zostają mocno przejaskrawieni, pociągnięci grubą kreską, chwilami bezlitośnie ośmieszeni. Ostrze satyry jest jednocześnie skierowane w ich publiczny wizerunek. Coś, za co często odpowiadają bardziej stereotypy niż szczere intencje jednostek.
Cykl Kozłowskiego debiutował w Wałbrzychu jako teatralny stand up. Występy spod znaku amerykańskiego one man show ostatnio święcą nad Wisłą triumfy. Wskazywane jako antidotum dla nieśmiesznych kabaretów. Niestety i w tym wypadku masowość powoli zabija indywidualizm. A promowani choćby przez Kubę Wojewódzkiego stand up’erzy, mają więcej odwagi niż poczucia humoru. Tym większy szacunek dla Kozłowskiego, który stand up wpisał w bardziej ambitną formułę. Nawiązującą i do monodramu i do piosenki aktorskiej. Dopracowaną także w zakresie literackim. Choć bez rzucania mięsem się nie obyło.
Jaki Ojciec, taki Syn?
Dwie części „Wielkich innych” łączy podobne podejście do podręcznikowych figur, ale dzieli zamysł inscenizacyjny. Pierwsza przypomina klasyczny kabaretowy recital – także z uwagi na grającą wszystkie role Mirosławę Żak. Druga natomiast stanowi już mocno teatralną kompilację monologów trójki aktorów. Towarzyszy jej również bardziej abstrakcyjna sceneria. Mimo inscenizacyjnych różnic, obie odsłony stand up’u razem wypadają dość spójnie. O czym można było się przekonać na deskach Łaźni Nowej, która pokazała projekt w całości.
Napisane przez Kozłowskiego monologi są serią mniej lub bardziej celnych trafień we wspomniane cokoły. Najmniej udanie wypada chyba persona Jezusa. Nie dlatego, iż Kozłowski i Żak porywają się na świętości. Wyznania Syna Bożego, który nie łapie kontaktu z Ojcem, pobrzmiewają po prostu zbyt wtórnymi motywami. Z jednej strony – obecna choćby w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” perspektywa ludzkiego oblicza Zbawiciela, z drugiej – doprowadzenie do absurdu religijnej obyczajowości (kłania się dowcip Billa Hicksa o karabinach noszonych na szyi). Ponadto Jezus zapodający suchary (intencjonalnie), stanowi u Kozłowskiego zbyt oczywiste odwrócenie hierarchii. Okazując się antyklerykałem i feministą. Czyż nie w tą stronę zmierzał w sławetnym monologu Kinskiego?
Osiecka kompletuje drużynę z Amy
O ile starcie z boską istotą nie przynosi szczególnych olśnień, o tyle już monologi legend polskiej kultury iskrzą od udanych komicznych spiętrzeń. Żak wciela się jeszcze w trzy postaci. Jej Witold Gombrowicz, na tle zdjęcia żony Rity przyspieszonym, mechanicznym głosem mówi o swojej outsiderskiej postawie. Dystansuje się wobec ekshibicjonizmu „Kronosa” (który rzecz jasna nie miał zostać nigdy wydany), wygłasza apologię chorób toczących organizm, nie odmawia sobie prawa do niekontrolowanej chuci. On, tylko on w prawie wszystkie dni tygodnia.
Żak udaje się pokazać intelektualny chłód i alienację twórcy „Ferdydurke”. I to bez wielu odniesień do jego złożonej filozofii. Nieco inne są kreacje Agnieszki Osieckiej i Hanki Bielickiej. Żak ukazuje je jako uwięzione w pośmiertnej ikonografii. I tak sytuująca siebie po stronie banitów Osiecka, musi sprawować pieczę nad „grzeczniutkimi” festiwalami piosenki. Bielicka zaś to odlana w brązie „rozgadana polska baba”, która lubiła kapelusze. Na przełamanie schematów nie ma szans nawet w zaświatach. Mimo iż Osiecka usilnie próbuje zebrać drużynę z Amy Winehouse. A Bielicka ciągle zapowiada rolę w sztuce Sarah Kane.
Szymborska ucieka przed Kolędą- Zaleską
Obie odsłony „Wielkich innych” dają Żak ogromne pole do popisu. Aktorka ma jednak na scenie poważną konkurencję. Do drugiej części stand up’u Kozłowski zaangażował bowiem Rafała Kosowskiego i Włodzimierza Dyłę. Aktorów, którzy fenomenalnie wywiązali się z powierzonego im zadania.
Kosowski gra Szymborską z wielką atencją, subtelnością, ale nie bez odrobiny zgryźliwości. Pokazując poetkę przez pryzmat jej małych fascynacji, które popsuła noblowska estyma. Stąd obsesja na punkcie Katarzyny Kolędy- Zaleskiej, nawet po śmierci mogącej gdzieś czaić się z kamerą. A także mały prztyczek w nos Michała Rusinka. Mały, gdyż wcześniej Gombrowicz w wykonaniu Żak dał kopniaka.
Rymkiewicz vs Wszechświat
To, co u Kosowskiego stanowi wynik delikatnego aktorskiego cieniowania, u Dyły zamienia się w miażdżącą erupcję energii. Aktor kreuje Jarosława Marka Rymkiewicza na granicy poczytalności. Generując potężną dawkę furiackiej, niekontrolowanej i paranoicznej mizantropii. Można mieć pretensje do Kozłowskiego o złośliwe uproszczenie żyjącej przecież postaci, wpisanie jej w kontekst czysto psychotycznej osobowości. Mimo tego, Dyła nadaje karykaturalnej personie niezwykle sugestywny wymiar.
Pisarska megalomania, sarmacka pycha, skryta niechęć do wszystkiego, co się porusza na Ziemi – Rymkiewicz jest w „Wielkich innych” ilustracją jak najbardziej realnej postawy. Śmiesznej, gdyby nie fakt, iż stoją za nią konkretne intelektualne pretensje. Awansujące do kanonu narodowo- patriotycznej myśli. Sceniczny Rymkiewicz nie jest zarazem istotą w żaden sposób sterowalną. Wystarczy posłuchać, co mówi o PiSowskich kobietach. Porażające studium postaci.
Utalentowana obsada nie pozostaje bez wpływu na ogólny odbiór stand up’u Kozłowskiego. Widownia reaguje śmiechem nawet podczas momentów ewidentnej scenopisarskiej szarży. Ale to chyba coś więcej niż efekt niezobowiązującej, kabaretowej atmosfery. W czasach, gdy ciągle myśli się o stawianiu nowych pomników, „Wielcy inni” ostrzeliwują śmiechem te istniejące. Uświadamiając publiczności, iż największe autorytety mogą czasem przemówić ludzkim głosem. Przypiekane na komediowym ruszcie, który bardziej zaszkodzi ich bezkrytycznym apologetom niż im samym.
Łukasz Badula
kulturaonline.pl