"3 siostry" w reż. Julii Wiktoriańskiej w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze MW w Nowych Wiadomościach Wałbrzyskich.

Teatr zdecydował się zagrać spektakl nie na scenie, nie w swojej siedzibie. Zrobił to po raz pierwszy od pięciu lat ("Sen nocy letniej" w Dworzysku), nie licząc oczywiście plenerowego "Hamleta", którego Piotr Kondrat grał już chyba we wszystkich możliwych warunkach. Ruch pod tytułem wyjście poza teatr zwykle ma czemuś służyć. Tutaj nie bardzo mogę znaleźć powód. W przedstawieniu naprawdę nie dzieje się nic, czego nie można było pokazać na scenie. Wręcz przeciwnie, scenografia jest skrajnie minimalistyczna, kilka sprzętów domowych, lalek, drewnianych żabek. Dwa otwarcia drzwi i wybiegnięcie aktorów w ognisko symbolizujące pożar to zdecydowanie za mało. Być może podróż widzów do ogródków działkowych na Białym Kamieniu miała symbolizować prowincję. W końcu siedzimy gdzieś w mieście gubernialnym, a do Moskwy jest tak cholernie daleko.

Martensy i carski mundur

"Trzy siostry" to bardzo trudny inscenizacyjnie dramat. Antoni Czechow zbudował go tak, że wszystkie przełomowe momenty takie jak pożar dzieją się za sceną. Na zewnątrz pozornie nic nie ma, jednak wewnątrz kłębią się tematy dla kilku sztuk równolegle. Od trójkątów miłosnych do karcianych porażek. Dla utrudnienia nic nie jest wprost, Czechow dotyka tych tematów, sygnalizuje je gdzieś między wierszami, między kolejnymi stuknięciami łyżeczek. No właśnie łyżki. Reżyser przystępując do pracy nad "3 siostrami" musi odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: jak to ugryźć? W wałbrzyskiej inscenizacji, fajnych pomysłów na przełamanie dusznego klimatu sióstr jest kilka. I tu wracają łyżeczki, które w połączeniu ze szklankami i kubeczkami odpowiadają za tło muzyczne spektaklu. Zresztą nie tylko za tło, zwłaszcza w finale ich stukot dodaje prawdziwości wypowiadanym słowom. Wbrew powszechnie panującej modzie i tego, że Czechow nadaje się do tego idealnie, ekipa realizatorów nie pokusiła się o uwspółcześnienie dramatu. Oczywiście jest kilka elementów z "tu i teraz" (np. sygnał dzownka, martensy na nogach), ale bardziej nadają one uniwersalny wymiar sztuki niż umiejscawiają ją w konkretnym czasie Wałbrzyskie "3 siostry" mogą po prostu dziać się zawsze i wszędzie.

Na widowni czas płynie jednak wolno, zbyt wolno. To zarzut, bo choć w tej sztuce nie ma energicznych zwrotów akcji, to tym bardziej trzeba zabiegać o uwagę publiczności. Z tym jest różnie. Osoba, która nie czytała dramatu rosyjskiego mistrza niewiele zrozumie z kwestii, wypowiadanych przez bohaterów przedstawienia. Nie układają się one w przekonywującą historię, zwłaszcza że każda z 10 postaci ma do przekazania wiele. Każda z nich to osobna historia, osobna tragedia lub szczęście, ale razem nie układa się to w coś, co możemy nazwać fabułą. Wiemy, że ktoś kogoś kocha, że ktoś chce wyrwać się do stolicy, że ktoś marzy o karierze naukowca… Cóż z tego, skoro bardzo trudno jest widzowi połączyć to w logiczną całość i odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? Zarzut pierwszy i najwyższego kalibru: publiczność nie została uwiedziona, zaledwie zachęcona. Być może należy obejrzeć ten spektakl kilka razy?

On czy ona?

"3 siostry" według Antoniego Czechowa to debiut w Wałbrzychu reżysera, to znaczy reżyserki Julii Wiktoriańskiej. Reżyser – przepraszam, oczywiście reżyserka – zaadaptowała także przestrzeń sceniczną. Za ciekawie dobrane kostiumy odpowiada Iza Toroniewicz, natomiast charakteryzację przygotowała Jola Łobacz. Zamykając temat realizatorów opracowanie muzyczne do spektaklu przygotował Bartek Chajdecki, a ruch Maćko Prusak. Na scenie oglądamy 10 osób, w obsadzie na wyróżnienie zasługują tytułowe trzy siostry (Marta Zięba, Agnieszka Przepiórska i Monika Fronczek gościnnie), przekonywujący w swych rolach są także Aleksander Wierysznin (Dariusz Maj), Mikołaj Tuzenbach (Łukasz Brzeziński) i Wasilij Solony (Andrzej Szubski).»

"Siostro, tlenu i pomysłu"
MW
Nowe Wiadomości Wałbrzyskie online/03.12.2006